Zaliczone tytuły

Moderator: GM

Postprzez SALADYN » Cz wrz 04, 08 13:07

Kozackie , szkoda że nie ma ich w wersji na PS2 bo te dostępne lekcje szybko zaliczyłem i zostało mi tylko pchanie scenariusza i zabawa w zbieractwo.
Teraz mam powód żeby w przyszłości jeszcze raz zaliczyć ten tytuł.
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez wojnar » Pt wrz 05, 08 21:22

Dzisiaj przeszedłem Mercenaries 2: World in Flames.

Akcja gry toczy się w Wenezueli.
Tak jak w 1 części mamy 3 postacie do wyboru. Ja wybrałem Mattiasa Nilsson'a, zabawnego Szweda, który to mści się za postrzelenie w tyłek...
Fabuły mogłoby tu nie być. Przeszedłem ją na siłę, aby zdobyć potężniejsze zabaweczki. Starcza ona na 6-8h.

Prawdziwa zabawa zaczyna się gdy mamy już dostęp do potężniejszych narzędzi mordu. I nie chodzi tu o wyrzutnie rakiet :)
Najważniejszą rzeczą w tej serii jest możliwość wezwania nalotu lub bombardowania.
Nalot dywanowy, rakieta Cruise, MOAB(Mother Of All Bombs), bomba atomowa(!) i wiele, wiele więcej.
Oczywiście nie mamy wszystkiego odkrytego od razu.
Wykonując wszelakie misje dla frakcji (z tego co pamiętam jest ich 6) dostajemy dostęp do nowych pojazdów, zrzutów zaopatrzenia czy wreszcie nalotów.

Kolejnym z mocnych atutów tej serii jest zniszczalność okolicy. Uwielbiam patrzeć jak nalot dywanowy zrównuje z powierzchnią ziemi pobliskie pole namiotowe aliantów... uwielbiam też oglądać grzyb atomowy w samym środku miasta :)
Budynki, drzewa, mosty... wszystko efektownie się rozwala.

W grze jest sporo błędów, mniejszych i większych. Niektóre są dosyć zabawne, np. helikopter z posiłkami ląduje na dachu budynku a wychodzący z niego ludzie popełniają masowe samobójstwo skacząc na dół... zdrowo się przy tym uśmiałem :D
Albo helikopter który utkwił pod ziemią tak, że wystawało tylko śmigło i efektownie kosiło przechodzących ludzi xD

Na grafikę nie narzekam, jednak drażni dorysowywanie się obiektów oraz np. po przewróceniu drzewa znika ono po jakichś 5-10 sekundach.


Na deser dodaje mój filmik z demolki: http://pl.youtube.com/watch?v=EwOmGOHSR44
Wiem, wiem... jakość ssie :P

Gra na mocne 8.
Jeśli podobała Ci się poprzednia część to ta również Ci się spodoba :)
Avatar użytkownika
wojnar
Vulcan Raven
 
Posty: 188
Dołączył(a): Pt sie 24, 07 18:55
Lokalizacja: z Macicy

Postprzez SALADYN » So wrz 06, 08 20:33

LORD OF THE RINGS THE TWO TOWERS

Kumpel dzisiaj pożyczył pare gierek w zamian zostawił mi kilka swoich.
Jedną z nich jest właśnie tytuł na podstawie filmu Petera Jacksona , gra ta dowodzi że zrobienie czegoś na siłe tylko dlatego że film odnósł sukces mija się z celem.

Pomińmy takie aspekty jak muzyka Howarda Shore'a czy fabuła bo są one żywcem przenesione z filmu także bronią się same i gdyby nie one ocena poleciałaby na łeb na szyje.
Z filmu zapożyczone są również cutscenki jednak ich montaż pozostawia wiele do życzenia , są to tylko przebłyski filmowego scenariusza który można spokojnie skipować. Wyjątkiem jest intro które z scen bitwy pod Orodruiną efektownie przechodzi do gry właściwej.

System walki zapowiadany na efektowny i łatwy poległ na całej lini , tak się nie robi slashera. Detekcja kolizji jest do bani , nie raz trafiłem jakiegoś orka a tu jemu nic niema , efektowne są specjalne wykończenia wrogów ale próby ich wykonania równają się sporym stratom w energii ponieważ trzeba odpowiednio sparować cios wroga co jest dość trudne i w sumie przeszkadza to bardziej niż pomaga , do tego szalejąca kamera.
Ogólnie system walki jest chaotyczny i od takiego z DMC , God of War czy Onimushy dzielą go lata świetlne.

Grafika to sprawa dyskusujna bo w końcu gra jest dość stara a ja już się napatrzyłem na gry z PS3 czy X360 , za to animacja ruchów postaci woła o pomste do nieba. Głosy postaci użyczyli aktorzy znani z filmu co nawet fajnie brzmi , do tego po zaliczeniu odpowiednich ocen za przejście poziomu odkrywamy krótkie filmiki making of a także wywiady z aktorami (Wood który gra Frodo strasznie się tą grą podnieca zupełnie jakby mu za to ekstra zapłacili albo to jedna z niewielu gier w jakie szpilał).

Ocena końcowa 5/10 gdyby nie muzyka , klimat powieści Tolkiena i świetne intro byłoby o dwa oczka niżej , jak ktoś będzie chciał wam sprzedać ten tytuł to gościa wyśmiejcie bo nadaje się tylko jako bonus do konsoli czy innej gry.
A ja wracam do pewnej hiszpańskiej osady na impreze w stylu wiejskim.
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez uci » So wrz 06, 08 21:40

jednak powrót króla jest znacznie lepszy, szczegolnie na 2ch graczy
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Postprzez SALADYN » So wrz 06, 08 21:47

Nie wiem uci bo nie grałem ale postaram się to nadrobić.
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez uci » N wrz 07, 08 00:17

nie spodziewaj się jakiegoś skoku w porownaniu do dwóch wież, po prostu jest nieco lepszy, a dla 2ch graczy daje pół dnia miłej zabawy
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Fahrenheit

Postprzez Gillian » Wt wrz 09, 08 11:20

Po raz kolejny Fahrenheit.
(z http://ja.gram.pl/blog_wpis.asp?id=622091&n=21)




Przepowiednia w kolorze indygo.

Trzeci raz już ukończyłem ten tytuł. Tym razem wypadałoby co nieco napisać o jednej z gier, które cenię najbardziej, a do których z pewnością, pomimo wielu niedoróbek, wad (o czym później), Fahrenheit należy.

[center]Obrazek[/center]

Muszę przyznać, iż niecały rok temu Fahrenheit był dla mnie tak mocnym powiewem świeżości, że dzięki tej grze postanowiłem powrócić do regularnego grania i nadrobić moje najpoważniejsze zaległości w grach na PlayStation 2. Najpierw zmasakrowało mnie demo, które zobaczyłem na PC. Począwszy od niesamowitej muzyki, filmowej realizacji i zimnego klimatu. Wtedy już wiedziałem, że muszę nabyć pełną wersję. Zwłaszcza, że fabularnie zapowiadało się conajmniej dobrze. A demo dało namiastkę nieliniowości. Złudną namiastkę, jak się później okazało.

Tak. Klimat budowany przez wspomniane elementy okazał się dla mnie tym samym czynnikiem przyciągającym do gry, co klimat pierwszej części Metal Gear Solid. Przede wszystkim oprawa dźwiękowa i... zima. Zimowa atmosfera - czy to w grach, czy w filmach - działa na mnie bardzo pozytywnie i pozwala dziełu zaskarbić sobie moją sympatię. I właśnie Fahrenheitowi się to udało. Demo pozostawiło mnie totalnie napalonym na to, co się będzie dalej działo. Przeszedłem je kilkanaście razy pod rząd (zwłaszcza, że było króciutkie). Identyczne odczucia towarzyszyły mi właśnie przy okazji MGSa pierwszego. Ciekawość, co będzie dalej, jak się to rozwinie, jakie klimatyczne miejsca zobaczę...

Pod tym względem Indigo Prophecy nie zawiodło. Intryga okazała się niezwykle wciągająca. Do czasu, ale o tym później. Niesamowity klimat zawdzięczany przede wszystkim oprawie dźwiękowej. Wszak główny motyw muzyczny został skomponowany przez mistrza Angelo Badalamenti! Wybór licencjonowanych kawałków również okazał się strzałem w dziesiątkę - klasyczne funkujące hity, czarna "music for lovers" w wykonaniu np Pendergrassa, triphopowy Sandpaper Kisses... Ideał. Podobnie jak i voice acting. Pierwsza klasa. Grafika, mimo że miejscami okropnie uproszczona czy wręcz brzydka (modele choćby samochodów są, delikatnie mówiąc, umowne - pasujące raczej do generacji 32/64 bitów), dodawała klimatu. Głównie przez zastosowane filtry, grę świateł i cieni (bardzo ładnie momentami!), przyzwoite modele postaci i ciekawy design. Poza tym zimowa sceneria - zawsze powoduje u mnie uczucie ciepła, kiedy obserwuję sobie akcję "z drugiej strony" ekranu. Tu było nie inaczej.

Rozgrywka w pierwszych godzinach gry okazała się dla mnie tym, czego w grach wówczas szukałem. I dziś robi na mnie piorunujące wrażenie. Schemat znany z przygodówek, ale w nowoczesnym wydaniu. Quantic Dream udało się coś, co dla innych nieraz okazuje się porażką. Poprzez dość innowacyjny system gameplayu pozwala na bardzo głębokie wczucie się w bohatera. Gracz ma możliwość niemalże wykonywać identyczne ruchy, co postać na ekranie, natrudzić się podczas podejmowania przez nią wysiłku fizycznego, popisać się refleksem... Podstawowe czynności przypisane są prawej gałce analogowej, której ruchami gracz stara się naśladować to, co akurat kierowana postać powinna wykonać. Dla mnie rewelacja, zwłaszcza, że możemy się poruszać płynnie. Powiedzmy, że sięgając gdzieś dłonią możemy delikatnie poruszyć analogiem albo wykonać energiczny, szybki ruch. A wszystko to ładnie zostaje odwzorowane w grze jako powolna lub zdecydowana akcja. Kolejny element pozwalający nam wczuć się w świat wykreowany po "drugiej stronie".

W kwestii fabuły mam sporo zastrzeżeń. Sam początek był rewelacyjny. Wydawało się, że będziemy mieli do czynienia ze świetnym thrillerem z tajemnicznym zabójstwem w tle. Historia rozwijała się jak w najlepszym kryminale. Zwłaszcza, że mamy możliwość obserwowania akcji ze strony zarówno uciekającego, jak i ściganego. Na początku wcielamy się w postać Lucasa Kane'a, który próbuje zatuszować ślady po dokonanym w (powiedzmy) afekcie morderstwie i jak najprędzej zbiec z miejsca zdarzenia. Następnie przejmujemy kontrolę nad dwójką detektywów i na dobrą sprawę szukamy wszelakich naszych niedociągnięć czy też dowodów. I tak się historia powoli rozwija, szczegółowo, wprowadzając gracza w klimat.

Niestety później akcja za bardzo przyśpiesza. Sprawy, którymi początkowo powinniśmy się sami interesować, podawane są nam niemal na talerzu i uwaga skupia się na ogółach, pozbawiając nas tego złudzenia nieliniowości, wpływu naszych poczynań na rozwój całej historii. Jeżeli jeszcze gdzieś do połowy dawano nam to złudne poczucie i mieliśmy pewien wybór, który i tak nie miał długotrwałego wpływu, tak pod koniec wydaje się, jakby alternatywne ścieżki zostały wycięte i pozostawiono nam ten jedyny słuszny wybór. Bo ta nieliniowość, jak wspomniałem, jest mitem. Cała historia jest liniowa. Gracz może jedynie zadecydować, czy pewien fragment przejdziemy tą, czy inną drogą. A szkoda. Bo na nieliniowość liczyłem najbardziej.

Do połowy gra fabularnie i pod względem klimatu trzymała najwyższy klimat. Gdy przełknęliśmy pierwszą czarę goryczy na początku i przyzwyczialiśmy się do realiów gry, było naprawdę świetnie. Po połowie zaczęło się coś psuć. Akcja przyśpieszyła, atmosfera zaszczucia się lekko zagubiła. Jednak ostatnie około 1/5 czasu gry to już ruch po równi pochyłej. A sama końcówka to niestety śmiech na sali. Klimat podupadł totalnie i czegoś tu naprawdę zabrakło. Ostatnie dwie godziny są tragicznie niedorobione. Jakby autorzy za bardzo się pośpieszyli z ukończeniem produkcji albo sami zagubili się w tym, co chcieli stworzyć. Ze świetnego thrillera powstała nam historyjka o ratowaniu świata przez wybrańca posiadającego mega super moc, mogącą uchronić ludzkość przed zagładą. No żenada.

Jednak mimo wszystko dobre wrażenie pozostało. Wrażenie obcowania z tytułem dającym spory powiew świeżości, niesamowicie klimatycznym okraszonym przerewelacyjną oprawą audio. Gra jest krótka - to trzeba przyznać. Za pierwszym razem jest to około osiem godzin gry. Z czego cztery są na najwyższym poziomie, dwie i pół trzymają jeszcze klimat, a ostatnie półtora to niestety pomyłka. I raczej powinniśmy się cieszyć z tego, iż tylko półtora godziny jest kiepskie, a nie tylko sześć i pół bardzo dobre. Bo Fahrenheit to naprawdę wyśmienity tytuł. Dość przełomowy, przynajmniej dla mnie. Grze towarzyszy rewelacyjna, filmowa atmosfera. I warto do niej wrócić, by zobaczyć jaki (niewielki, bo niewielki) wpływ na przyszłe wydarzenia mogą mieć nasze decyzje. Poza tym są trzy zakończenia, z czego przynajmniej dwa warto zobaczyć. Ja polecam. Nie zawiodłem się i byłem w stanie ją ukończyć trzykrotnie, mimo wspomnianych zgrzytów. Jakkolwiek dla mnie należy do czołówki gier wydanych na PS2.

[center]Grafika: 7; Dźwięk: 10; Ogółem: 9,0[/center]
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez uci » Wt wrz 09, 08 12:48

a gameplay?

sama ilość minigierek, czy chocby filmowe sceny podczas np. ucieczki przed policją, granie na gitarze i inne drobne elementy, stress i jego pozbywanie się, ucieczka z zakładu dla obłąkanych czy klaustrofobia gł. żeńskiej bohaterki.
na ta gierkę składało sie tak wiele drobnych elementów, dodatków które pozwalały czasem zapomniec o całej fabule, to dzięki nim gra robiła się ciekawsza i rózniła od typowych point & click i reszty przygodówek.
Źle wybrane zadania lub czynności i już mogliśmy pomarzyć o dalszym graniu.
Zgrzyty są, niektóre większe inne mniejsze, ale mi osobiście fabuła się sposobała, była co jak co ale orginalna, choć zaczynamy jako thriller a kończymy matrixem, to i tak podobało m isie własnie za to zaskoczenie, naciągane ale jednak w jakiś sposób dobre.

Może i brakuje nieliniowości, bo to co zrobimy prędzej czy póxniej wbija nas w główną fabułe, ale czasem jednak nawet warto ginąć co kolejną sekwencję tylko po to by usłyszeć, jak to popełniliśmy samobójstwo, czy wylądowaliśmy w zakładzie zamkniętym.
No może tylko za szybko się skończyła, ale chyba tylko to.

Do twojej oceny dodałbym Gameplay - 10
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Postprzez Gillian » Wt wrz 09, 08 13:14

uci napisał(a):a gameplay?
(...)
Do twojej oceny dodałbym Gameplay - 10

Zrezygnowałem z oceny gameplayu, bo najczęściej ocena za gameplay była równoznaczna z oceną końcową. Poza tym jeśli miałbym już rozkładać grę na takie czynniki pierwsze to brakowałoby mi oceny żywotności, oceny fabuły, oceny klimatu... Pod oceną ogólną kryją się właśnie wszystkie takie elementy - oprócz oprawy (która mimo wszystko jakoś tam wpływa na klimat i jednocześnie na ocenę ogólną - końcową).
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez SALADYN » Wt wrz 09, 08 14:14

Pozostaje nam czekać na drugie podejście tego developera do tematu przygodówek , "Heavy Rain" jest jakby nieoficjalną kontynuacją Fahrenheit'a i zapowiada się na równie ciekawy tytuł.
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez Gillian » Wt wrz 09, 08 14:25

Heavy Rain pod względem fabularnym nie ma nic wspólnego z Fahrenheitem na szczęście. System prowadzenia rozgrywki ma szanse być podobny, ale historyjka ma być całkiem inna, bardziej przyziemna, ludzka, stawiająca w dużej mierze na emocje. Ciekaw jestem, co z tego wyjdzie. Oczekiwania mam ogromne wobec tego tytułu.

Poza tym będzie to trzecie podejście : ). Nie zapominajmy o bardzo dobrym Omikron: The Nomad Soul!


A dziś ukończyłem wreszcie The Getaway: Black Monday. Wieczorem postaram się coś skrobnąć. Jednak już w tej chwili mogę napisać, że jedynka wciąż jest lepsza. Ale Czarny Poniedziałek zaskakuje w wielu momentach. Pozytywnie - jak najbardziej, ale negatywnie też.

Powoli zbliżam się do końca Prince of Persia: Sands of Time i zaraz po niej zaczynam Broken Sword: The Sleeping Dragon. W międzyczasie mam zamiar zrobić jakieś postępy w The Godfather i Okami, ale nie wydaje mi się, żebym je miał w najbliższym czasie skończyć.
Z Okami mam pewien problem. Gdy już usiądę - potarfię zmarnować pół dnia przy niej. Ale po wyłączeniu konsoli już mnie do niej tak nie ciągnie. Być może jakoś wolę przeznaczyć czas na krótsze tytuły, aby móc w spokoju zabrać się za ten bardziej czasochłonny?
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez SALADYN » Wt wrz 09, 08 15:03

A dziś ukończyłem wreszcie The Getaway: Black Monday. Wieczorem postaram się coś skrobnąć

Ubiegłeś mnie , ja dopiero co sobie kupiłem tą grę. Jedynke bardzo miło wspominam mimo sporej ilości niedoróbek.

Heavy Rain pod względem fabularnym nie ma nic wspólnego z Fahrenheitem na szczęście. System prowadzenia rozgrywki ma szanse być podobny, ale historyjka ma być całkiem inna

Dlatego napisalem nieoficjalna kontynuacja :) , sytuacja podobna do ICO i Shadow of Collossus.
Omikron ??? przypomnij na jakiej konsoli to wyszło ?
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez Gac666xx » Wt wrz 09, 08 15:08

http://en.wikipedia.org/wiki/Omikron:_The_Nomad_Soul na konsoli zwanej PC i na Dreamcasta.
What the frag ya lookin' at huh?
Gac666xx
Big Boss
 
Posty: 3036
Dołączył(a): So cze 09, 07 13:34

Postprzez SALADYN » Wt wrz 09, 08 18:18

SPARTAN TOTAL WARRIOR

Gra ta jest dziełem zespołu Crative Assembly który co poniektórzy kojarzą z PC-towymi grami z serii "Total War".

Kierujemy w niej losami pewnego spartanina który nie ma imienia a jego przeszłość to nierozwiązana tajemnica.
Po takim początku od razu można poznać że fabuła w tym tytule jest sztampowa do bólu i gra właściwie podrzędną role , budzi ona skojarzenia z brazylijskim serialem i jak się okazuje rzeczywiście tak jest , szczególnie gdy odkryjemy kto jest głównym mąciwodą i jaki miał cel.

Obrazek

Ale gra sprzedała się bardzo dobrze nie z powodu scenariusza tylko potyczek jakie przyjdzie nam stoczyć w czasie gry. Pierwsze co przyszło mi na myśl podczas grania to ogrom bitew w jakich bierzemy udział , na ekranie nie sposób zliczyć ilość jednostek które akurat się naparzają ale śmiem twierdzić że jest ich grubo ponad sto (zarówno wrogów jak i twoich sojuszników) , modele postaci są przez to dosyć uproszczone ale nie można mieć wszystkiego.

Obrazek

Walka jest trochę masherska i sprawia wrażenie jakby nie była dopracowana ale koniec końców okazuje się bardzo przyjemna. Do dyspozycji oddano nam kilka broni (podstawowy i dostępny w każdej chwili łuk , miecz z tarczą , dwa krótkie miecze , włócznia Achillesa i potężny acz powolny młot) które zdobywamy w miarę postępów w grze.
Walka opiera się na schemacie "wal ile wlezie" ale stosowanie tej taktyki równa się z częstym zgonem i powtarzaniem levelu , po prostu trzeba nauczyć się walczyć i jednocześnie umiejętnie wykorzystywać blok , dostępne wspomagacze i magię.
Ciosy możemy zadawać jednemu przeciwnikowi naraz (nie ma problemu ze zmianą kierunku w który nawalamy) lub uderzyć raz a porządnie zahaczając przy okazji o większą grupkę. Do tego dochodzi atak w szale na jednego lub kilku przeciwników , taki sam motyw z atakiem magicznym , dobicie leżącego przeciwnika , uderzenie z wyskoku które pozbawia wroga tarczy i ostrzeliwanie się z łuku.

Obrazek

Grafika jest w miarę fajna póki trzymasz kamere daleko od bohatera , raz że masz wtedy dobre pole widzenia a dwa że nie rażą tak wspomniane wyżej modele postaci , wszystko co się dzieje jest pokazywane w czasie rzeczywistym łącznie z cut scenkami.

Muzyka jest dość uwspółcześniona , elektryczna gitara , perkusja itp a w tle ponury mruk chóru. Jej autorem jest Jeff Van Dyck.

Bitwy w których bierzemy udział dzielą się na mniejsze zadania , dla przykładu podam pierwszą misje w której bronimy rodzinnej Sparty.
Najpierw przeciwnik rozpoczyna atak , my z naszym spartaninem lawirujemy między wrogimi jednostkami i pozbawiamy ich życia , nagle do walki włączają się centurioni którzy stają się naszym priorytetem. Po załatwieniu ostatniego naszym zadaniem jest zniszczenie wież oblężniczych z których non stop wyskakują posiłki , w tym celu osłaniamy saperów noszących na plecach beczki z prochem. Gdy ostatnia wieża wylatuje w powietrze zostawiamy niedobitki naszym towarzyszom a sami musimy się udać bronić murów miasta , po drodze zbierając spory oddział do pomocy. Na miejscu znowu najpierw zajmujemy się najsilniejszymi przeciwnikami w między czasie co chwile otwieramy krate i wpuszczamy nowych sojuszników. Przeciwnik jest coraz liczniejszy a nam do roboty dochodzi odganianie wrogów spod bramy i osłanianie króla który właśnie włączył się do bitwy. Jedna flanka ocalona ale nie ma czasu na odpoczynek , tym razem musimy odeprzeć atak na główną bramę. Po przybyciu to co musimy robić przechodzi ludzkie pojęcie , najpierw trzeba się pozbyć wrogich saperów z pod bramy cyklicznie wylewając na nich płonącą ciecz z kotła jednocześnie trzeba bronić tego kotła przed żołnierzami i centurionami a w między czasie czekać aż artyleria przygotuje trzy katapulty które musimy odpalić w wielką machinę wojenną przypominającego robota (Metal Gear ???) , misja kończy się gdy bestia zostanie powalona.

Obrazek

Fajnie nie ? A to dopiero początek gry , później schemat walki jest podobny, trafiają się również spokojniejsze momenty i zadanie ale koniec końców wszystko kończy się rzeźnią.
Podczas wykonywania misji będziemy musieli stawić czoła między innymi rzymianom , barbarzyńcom i armii nieumarłych w Troi. Wiem cyrk ale jest to bardzo swobodna interpretacja historii (że wspomne o pewnym rzymianinie który nosi na plecach miotacz ognia).
Bossowie to dwóch rzymskich generałów , minotaur , hydra , król barbarzyńców i jedno bóstwo (jakie ? dowiedzcie się z gry bo jak napisze będzie mega spoiler).

Obrazek

Jeśli szukasz jakiejś niezobowiązującej jatki na konsole w antycznym klimacie to polecam wam ten tytuł , ocena ogólna 8/10 , po prostu jest to kawał dobrej roboty do którego lubie czasem wrócić.
Na koniec zwiastun z gry KLIK .
Ostatnio edytowano Cz wrz 11, 08 14:03 przez SALADYN, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez Shinigami » Wt wrz 09, 08 19:51

twilite kid napisał(a): Okami, ale nie wydaje mi się, żebym je miał w najbliższym czasie skończyć.
Z Okami mam pewien problem. Gdy już usiądę - potarfię zmarnować pół dnia przy niej. Ale po wyłączeniu konsoli już mnie do niej tak nie ciągnie. Być może jakoś wolę przeznaczyć czas na krótsze tytuły, aby móc w spokoju zabrać się za ten bardziej czasochłonny?

Będziesz musiał siedzieć z nią przynajmniej 40h, więc chcąc nie chcąc nie skończysz jej szybko ;)
Avatar użytkownika
Shinigami
Olga Gurlkovich
 
Posty: 253
Dołączył(a): So wrz 29, 07 17:15
Lokalizacja: Kzhycavqa

Postprzez Gillian » Śr wrz 10, 08 00:02

[ http://ja.gram.pl/blog_wpis.asp?id=622091&n=23 ]


Ten przeklęty poniedziałek.


Pierwsza odsłona serii The Getaway wpadła mi niejako z przymusu, bo była w zestawie razem z konsolą. Trochę ubolewałem nad tym faktem - wolałem jakieś Gran Turismo 3, a jeżeli już w tym klimacie to chociażby któreś GTA. Ale dałem jej szansę - zagrałem. I do dziś żałuję sposobu, w jaki przez nią przebrnąłem, a właściwie przebiegłem. Grałem praktycznie na zmianę z kuzynem, nie wczuwałem się w przerywniki i pamiętam tylko szczątkowe fakty z fabuły. Jednak pozostało mi wrażenie obcowania z bardzo klimatyczną grą, dojrzałą fabularnie. Niestety przyszło mi szybko się z nią pożegnać. Wtedy była dość ciężka sytuacja u mnie z dostępnością gier, dlatego przy pierwszej lepszej okazji wymieniłem prawie nową, miesiąć używaną grę na troche sfatygowane, pozbawione okładki i instrukcji Metal Gear Solid 2 (ale i tak warto było).

[center]Obrazek[/center]

Niedawno, po prawie czterech latach po kontakcie z częścią pierwszą, poczułem chęć powrotu na ulice Londynu. Początkowo planowałem kupić jedynkę, ale stwierdziłem, że dam jednak szansę Black Monday, pomimo dość niepochlebnych opinii (średnia ocen na GR lekko powyżej 60%, ale to głównie przez Hamerykańców, którzy generalnie nie zrozumieli klimatu tych do bólu brytyjskich gier).

I rzeczywiście, wiele prawdy można było przeczytać w recenzjach. Pod względem oprawy jest źle i dobrze. Graficznie chyba niewiele się zmieniło (ciężko mi też sobie przypomnieć, jak było w pierwowzorze, w końcu to był mój pierwszy kontakt z peesdwójkową grafiką). Z jednej strony potrafi nam wyleźć gdzieś paskudna, rozciągnięta tekstura rodem z PSXa, a z drugiej zaskoczy jakiś zastosowany na powierzchni wody pseudo shader imitujący fale na Tamizie. Wykonanie postaci również jest bardzo solidne, dokładne, pojazdy podobnie stoją na wysokim poziomie. Ale razi miejscami pustka i rwący dość mocno framerate.

Dźwięk to zdecydowanie wyższa półka. Mam słabość do londyńskiego akcentu i akurat tu mamy go sporo i to w świetnym wykonaniu. Rosjanie mówią po rosyjsku, a nie kaleczoną angielszczyzną. Owszem - kiedy trzeba pogadać z Anglikiem, to kaleczą, ale między sobą mówią po swojemu. I to mnie cieszy. Muzyka jest rewelacyjna. Amon Tobin. I wszystko jasne. Idealnie pasuje do ciemnego klimatu gry. Dziwi mnie tylko, że montaż dźwięku czasami jest jakiś niedopracowany. Czy to nagłe urwanie utworu, zamiast delikatnego wyciszenia czy przeskok zamiast łagodnego przejścia... Jakkolwiek akurat dźwięk to chyba największy atut drugiego The Getaway.

Sama rozgrywka powiewa mocno archaizmem. Powiedziałbym, że zupełnie nie zmieniła się od czasu pierwszej części. Jest sporo błędów, lekkich niedorzeczności, kamera nieraz szaleje, wkurza brak możliwości swobodnego jej korygownia... Ale ogólnie te braki rekompensuje dużo niższy poziom trudności, niż w części pierwszej (która była chyba za trudna). Jednak z tym poziomem trudności też jest różnie. Bo niestety jest on mocno niewyważony. Przez niektóre misje poprostu biegniemy przed siebie, inne natomiast totalnie irytują. I najgorsze jest to, że irytują niechlujstwem autorów gry! Nieraz poprostu nie wiemy, co mamy zrobić. Wymrukiwane pod nosem postaci jakieś niekonkretne wskazówki wcale nie pomagają. I metodą prób i błędów, po którymśtam nieraz -nastym razem, nareszcie dochodzimy do szczęśliwego końca. I tak jeden rozdział (bodajże piętnasty), gdzie kierujemy młodą Sam, zdenerwował mnie do tego stopnia, że na prawie miesiąc rzuciłem grą na półkę. Później skorzystałem z solucji i do samego końca poszło gładko i nie zawsze przyjemnie.

Ale z kolei misje "samochodowe" z reguły są przyjemne. Jazda po ulicach Londynu jest bardzo klimatyczna. Do modelu sterowania i fizyki generalnie nie można się przyczepić. Tu nie mamy do czynienia z arcadowym prowadzeniem pojazdów, jak w przypadku GTA. Trzeba się trochę natrudzić, kiedy można, warto stosować się do przepisów (ale jak tu stosować się do lewostronnego ruchu? pamiętać, że pierwszeństwo ma TEN Z LEWEJ!?), bo policja się czai i nie przymyka oka na niebezpieczną jazdę. Jeżeli jestem przy fizyce, to muszę wspomnieć o czymś, co mnie totalnie zaskoczyło. Nie pamiętam, czy było to już zastosowane przy okazji pierwszej Ucieczki, ale tutaj mamy w pełni zaimplementowany system rag-dolli! Może nie tak zaawansowany, jak ten znany z GTA IV, ale mimo wszystko cieszy i podnosi przyjemność płynącą z potrącania pieszych i strzelania do wrogów. Hah, bo nie wspomniałem, ale ta gra to rzeczywiście realizm pełną gębą! Nie zobaczymy tu żadnego HUDa, o kończącej się amunicji informuje nas bohater poprzez swoje komentarze, stan zdrowia możemy oszacować po ilości krwi widocznej na ubraniu oraz sprawności kierowanej postaci, a o tym, gdzie powinniśmy jechać, informują nas mrugające kierunkowskazy. Rewelacja!

Podobnie mamy do czynienia z realizmem w przypadku opowiedzianej historii, prezentacji miasta i całej jego otoczki, atmosfery panującej w ciemnych zaułkach Londynu. Taki twardy realizm. Bezkompromisowość. Nie bez kozery ta gra dostała ograniczenie 18+. Mamy przemoc, nagie kobiety (choć nie tak nagie, jak w opisywanym przeze mnie ostatnio Fahrenheicie), dorosły język, ciężki klimat. Sama fabuła jest niewesoła. Może nie jakaś odkrywcza, ale trzymająca poziom gangsterskich filmów. Cieszy tutaj dość modny w kinie trick, polegający na niejednolitej prezentacji akcji. Mamy sporo retrospekcji, mamy możliwość zobaczenia pewnych wydarzeń z różnych perspektyw. Spodobał mi się też pewien powracający kilkukrotnie motyw, scenka urywana w pewnym momencie, na której rozwiązanie czekamy z niecierpliwością przez całą grę. W jedynce było to zrealizowane nieco prościej - poprostu całą historię obserwowaliśmy najpierw ze strony głównego bohatera, a później z perspektywy innej postaci. Tutaj elementy akcji są dość pomieszane i trzeba się skupić, by poskładać wszystko do kupy. Świetny patent! Szkoda tylko, że historia opowiedziana tym razem oraz jej główni bohaterowie nie trzymają tak wysokiego poziomu, jaki prezentowały perypetie Marka Hammonda. Jest dużo słabiej. Ale na tle powiedzmy takich GTA (nie mówię o czwórce), dużo poważniej, dojrzalej ciężej, choć może nie tak wciągająco. Jakkolwiek cała otoczka, klimat miasta, tych takich "niefajnych" postaci - bo właściwie nie mamy tu do czynienia z żadnym pozytywnym bohaterem, każdy w mniejszym lub większym stopniu jest zły - wpływają in plus na odbiór gry.

Boli też nieco fakt, iż gra jest krótka. Mamy 22 rozdziały. Po wspomnianym irytującym 15 pograłem do samego końca może ze 3 godziny. Nie ma tu żadnego licznika, ale szacuję, że całość zajęła mi około 7 godzin. Żywotność podnoszą też (znane choćby po części z Drivera) tryby typu Free Roaming, Chase, Race albo Taxi... Poza tym mamy więcej niż jedno zakończenie (nie jestem tylko pewien, czy dwa, czy trzy - ja widziałem do tej pory tylko jedno). Jeżeli jestem przy Driverze, to jedno małe spostrzeżenie. Dla mnie osobiście na pozytywny odbiór serii The Getaway wpływa również to podobieństwo do Driverów, do których czuję ogromny sentyment. Mamy zachowaną ciągłość misji (tzn inaczej niż w GTA) przeplatanych przerywnikami filmowymi (ale liczonymi na silniku gry), a dla zwiedzania miasta stworzone zostały odpowiednie tryby. Takie rozwiązanie każe skupić się nieco bardziej na fabule i nie wymaga, by sceneria, miasto, były jakoś bardzo rozbudowane i pełne przeróżnych niespodzianek. Ze schematu znanego z GTA skorzystał The Godfather, jednak miasto okazało się zbyt nudne, toteż wpłynęło to negatywnie na odbiór. Tutaj z kolei nie czujemy, że miasto jest, w porównaniu do Vice City czy Los Santos, ubogie, bo podczas realizowania scenariusza, nie mamy okazji, by się mu bliżej przyjrzeć. Dlatego to aż tak bardzo nie boli.

Mimo tych wszystkich niedoskonałości, archaicznego gameplayu, lekkiego regresu względem pierwszej części, wciąż mamy do czynienia z solidnym tytułem. Mi się podobało. Zapomniałem o sporym podirytowaniu i już planuję jakiś mały powrót na ulice Londynu. Może i jest to tylko swoisty mission pack, ale warto było zagrać. Chętnie teraz odświeżyłbym sobie przygody Marka Hammonda. I wszystkim, którzy chcieliby zasmakować klimatu ciemnej strony Londynu, sugerowałbym najpierw zapoznać się nią (i uzbroić się w cierpliwość oraz mocne nerwy, bo gra JEST trudna), a dopiero ewentualnie później poznać historię Eddiego o'Connora i Bena Mitchella.

[center]Grafika: 7; Dźwięk: 9; Ogółem: 7,0[/center]


Na koniec ciekawa reklama gry : )
http://www.visit4info.com/preview-flash ... adid=18565
Ostatnio edytowano N lis 16, 08 14:37 przez Gillian, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez uci » Śr wrz 10, 08 07:31

no a ja sobie z nudów postanowiłem ukończyć bodajrze prequel najlepszego polskiego FPP czyli Painkillera, tym razem w czeskim wydaniu czyli Painkiller Overdorse.
Po kilku pierwszych lvelach juz wiem ze kosmicznych zmian nie ma, ale gra się naprawde świetnie.
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Postprzez SaladinAI » Śr wrz 10, 08 11:49

(która była chyba za trudna)


Dla mnie to akurat plus i coś co odróżniało grę od innych tytułów w tym klimacie. Na pewno także przedłużało odpowiednio rozgrywkę, choć z drugiej mańki sam pamiętam jak ze dwa dni przechodziłem misję na posterunku. Brrr...

Co do miasta to ma ono tą zaletę że można sobie pozwiedzać miejscówki znane z filmów, ew. przeszkolić się pod kątem przyszłej wizyty w owej metropolii. Faktem jest natomiast to że tutaj jest ono tłem dla fabuły, nie jak w GTA gdzie nie jako odgrywa główną rolę.
To swego rodzaju błędne kolo: roboty tworzące inne roboty
Avatar użytkownika
SaladinAI
Cipher watches all
 
Posty: 7022
Dołączył(a): N maja 14, 06 12:35

Postprzez Gillian » Śr wrz 10, 08 11:55

Saladin01 napisał(a):Na pewno także przedłużało odpowiednio rozgrywkę

Dla mnie właśnie takie sztuczne przedłużanie rozgrywki przez irytująco trudne (nieraz wręcz, powiedziałbym, nieuczciwie trudne) zadania jest częściej wadą, niż zaletą. Zwłaszcza, jeżeli musimy kilkukrotnie powtrzać spory kawałek misji, który mamy już obcykany i nudzi nas cholernie, a padamy dopiero w pewnym momencie, nieraz nie z naszej winy.

Choć akurat w przypadku The Getaway nie odczuwałem tego zbyt boleśnie. Mimo że było trudno, kolejne próby nie wydawały się jakoś uciążliwie nudne.
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez SaladinAI » Śr wrz 10, 08 12:10

No ja właśnie uważam że podnoszenie poziomu trudności jest naturalnym przedłużeniem czasu gry. Nie widzę problemu. W Killzone jest podobnie.
To swego rodzaju błędne kolo: roboty tworzące inne roboty
Avatar użytkownika
SaladinAI
Cipher watches all
 
Posty: 7022
Dołączył(a): N maja 14, 06 12:35

Postprzez kotlet_schabowy » Śr wrz 10, 08 17:44

Dodam coś do powyższych tekstów.

Fahrenheit : istotnie, świetna gra, dla mnie jedna z "tych najlepszych". Mam tu na myśli głównie kwestię wczucia się w grę, w fabułę, i tego, jak j przeżywam. Tego typu odczucia zapewniały mi głównie MGSy, może Tenchu, a później właśnie F. Gameplay naprawdę ciekawy, z jednej strony coś ala klasyczne przygodówki, a z drugiej multum nowości i fajnych patencików (choć, z racji grania na klawiaturze i "krztuszącym się" czasami PC, niektóre QTE sprawiały trudności).

Nie zgadzam się z dominującą opinią "pierwsza połowa lepsza, druga to upadek" (głównie w temacie fabuły). Może inaczej : zgodzę się, że następuje pewna zmiana, i zdaję sobie sprawę, że nie każdemu będzie to pasować, ale mnie to leżało. To właśnie wątek "mocy" Lucasa mnie mocno wciągnął, a rozpoczęcie pościgu z policją (a potem jego przebieg) to dla mnie jedna z najmocniejszych cut scenek w historii mojego grania !
W kwestii fabuły przyczepię się do (SPOILER) "postaci" AI. No to już niestety trochę lipa. Mogli to jakoś inaczej wykminić, albo darować sobie w ogóle trzecią stronę konfliktu (KONIEC SPOILERA).
Tak czy inaczej, śweitna i w sumie przełomowa gierka. Żałuję, że od razu nie skończyłem jej więcej razy, bo teraz, po ponad roku, nie mam już tak bardzo ochoty i czasu znowu ją instalować i kończyć.

The Getaway : BM : gierka jednak gorsza niż rewelacyjna jedynka. Twórcy, nie wiedzieć czemu, namieszali w sterowaniu, odbierając, prznajmniej na początku, sporo frajdy z zabawy. TG1 było krytykowane za sterowanie i kamerę, choć osobiście uważam, że były ok, jednak w dwójce to już są poważne problemy.
Graficznie jest, według mnie, wyraźnie lepiej. Jest kilka nowych efektów (coś ala bloom na światłach), hyba bardziej płynnie.
Niestety, gierka jest dosyć krótka i nie oferuje osobnego scenariusza, w zamian za to mamy zabawę trzema postaciami. Niestety, nie powiem, żeby była to jakaś wielka atrakcja.
Eddie jest ok, wiadomo. Ale policjant ma podstawowy minus : nie może używać innych broni, niż jego pistolet i MP5 Oo. Kobitka ma misje skradankowe, których niektóre elementy mocno denerwują.
Jednak za obecną cenę, uważam, że obie części The Getaway warto sprawdzić.
Avatar użytkownika
kotlet_schabowy
Zanzibar
 
Posty: 500
Dołączył(a): Pt lip 15, 05 16:10
Lokalizacja: Kraków : Nowa Huta

Postprzez Gillian » Śr wrz 10, 08 17:58

kotlet_schabowy napisał(a):Ale policjant ma podstawowy minus : nie może używać innych broni, niż jego pistolet i MP5 Oo.

Tu kłania się realizm. Bo jako policjant raczej nie może przecież wziąć czyjejś broni i z niej korzystać :>.

[spojlerki do samego końca]
A w Fahrenheicie to właśnie tym momentem, kiedy klimat dla mnie upadł zupełnie (o którym wspominałem w tekście), było ujawnienie się AI (zaraz po akcji w sierocińcu). Podobnie pojawienie się super mega tajnego ugrupowania bezdomnych, którzy chcą uratować ludzkość przed zagładą. No, delikatnie mówiąc, żenujące.
Właściwie psuć się zaczęło od akcji na rollercoasterze. Wtedy właśnie klimat się dla mnie lekko załamał, ale nie było jeszcze tragicznie.
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez uci » Cz wrz 11, 08 08:24

[Więcej spoilerków]

Ai to jak dla mnie pomysł b. orginalny, choć może ze względu na fabułe nie na miejscu, ale podobał mi się. Nowa rasa próbująca pozbyć sie ludzi. A tajne ugrupowanie bezdomnych, taki sposób ukrycia się, nie bardziej żenujący niż ten pomarańczowy krąg.
Tu raczej jest kwestia gustu i tyle.
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Postprzez Gillian » Cz wrz 11, 08 09:29

uci napisał(a):Tu raczej jest kwestia gustu i tyle.

A o czym my cały czas rozmawiamy : ) ?


[spojlerów cd]
Motyw AI byłby jeszcze o przyjęcia, gdyby nie sprawiał wrażenia wepchniętego na siłę pomiędzy linijki scenariusza. Wydaje mi się, że poprostu autorzy nie mieli pomysłu, jak wykorzystać bardzo dobry motyw z Agatą i krukami, które obserwowały Lucasa. I niestety wybrali najgorszą możliwość, zupełnie nie pasującą klimatem do ogółu. Bo z jednej strony mamy wierzenia Majów, a z drugiej tajemniczą, starszą kobietę, kruki i bezdomnych porozrzucanych na ulicach. Tu wszystko było super i mi się podobało. Ale nagłe pojawienie się chcących zapanować nad światem robotów bardzo mi się gryzło.
I mimo wszystko motyw z bezdomnymi był dobry, może nie żenujący, jak napisałem, ale mógł być trochę inaczej rozwinięty. Jak? Nie wiem, ale w tej formie mi nie pasował.

Cała końcówka gry poprostu sprawia wrażenie, jakby David Cage musiał się pierońsko śpieszyć z ukończeniem gry i na siłę posklejał kilka wątków, które miały ogromny potencjał.

[ Dodano: Czw Wrz 11, 08 11:45 ]

[ http://ja.gram.pl/twilitekid/24 - ładniejszy link : )]


Just call me... Kakolukia.


Kolejny dzień i kolejny tytuł odfajkowany. Ale wcale to nie znaczy, że dopiero się rozkręcam, bo nim ujrzę zakończenia innych, trochę sobie poczekam. Akurat w te trzy grałem dość równolegle i wymagały podobnej ilości czasu do ukończenia.
Z Sands of Time miałem już do czynienia na PC. Ale było to raptem półtora godziny kontaktu. Całkiem miłe półtora godziny, także postanowiłem powrócić do Persji i pobawić się z księciem jego Piaskami Czasu.

[center]Obrazek [/center]

Trzeba przyznać, że pierwsze wrażenie Książe zrobił bardzo dobre. Po godzinie gry byłem przekonany, że spokojnie bije na głowę Boga Wojny. Nieco mnie walki, ale bardzo efektownej, sporo elementów platformowych, zabawa czasem. Takie rozwiązanie bardzo mi odpowiadało. Sama oprawa również była przeurocza, choć oczywiście nie tak dobra jak w GoW. Jednak w miarę upływu kolejnych minut i godzin na liczniku, ujawniło się kilka dość poważnych wad. A pozycja Kratosa pozostała nienaruszona.

Walka, jak wspomniałem jest efektowna, niestety nie zawsze efektywna. Poza tym bardzo prosta (w porównaniu choćby do God of War), co może być odczytywane jako zaleta w tego typu grze. Mamy po prostu zwykłe ciachnięcia mieczykiem, my tylko klepiemy klawisz, a Książe sam się o wszystko martwi. Niestety czasami jest tak, że bohater nie lokuje się na tym przeciwniku, który najbardziej akurat zagraża. Jeżeli dodamy do tego szalejącą kamerę, otrzymujemy chaotyczny obraz walki. I bywa, że nawet nie niedoskonały system bloku (my blokujemy, a i tak obrywamy - szczególnie jest to frustrujące, kiedy mamy niewielką ilość życia), a kamera, która zawsze stara się nam pokazać akcję inaczej, niż byśmy sobie tego życzyli, czyni walkę irytującą. Jeżeli jeszcze na początku było fajnie pomachać mieczykiem, to później modliłem się tylko o jak najmniejszą liczbę jak najkrótszych potyczek. Przez sporą ilość czasu podróżujemy sobie razem z łuczniczką o imieniu Farah. Niestety ta kobieta uwielbia ściągać na siebie uwagę przeciwników. Najgorsze jest jednak to, że podczas walki nie rusza się ona z miejsca! Poprostu stoi i wali z tego swojego łuku, pozwalając się utłuc i w rezulatacie ginąc. Dlatego trzeba ciągle na nią zwracać uwagę, eliminować najpierw tych, którzy kręcą się obok niej, przy okazji bacząc na własne zdrowie, bo Farah nie patrzy, gdzie sieje te swoje strzały i przyjdzie nam nieraz solidnie od niej oberwać. Byłaby to dla mnie ogromna wada, gdyby nie tytułowe Piaski Czasu. Dlatego w ogólnym rozrachunku stawiam po stronie walki delikatny plus.

[center]Obrazek[/center]

Na czym ten cały motyw z piaskiem polega? Otóż na początku przygody Ksiaże dostaje sztylet, dzięki któremu może cofać czas o kilka sekund. Jest to rozwiązanie nawet nie tyle rewolucyjne (gra w czterech wymiarach?), ale poprostu ratujące nam tyłek z wielu opresji. Coś pójdzie nie tak? Chwila, moment i już można sobie całą akcję powtórzyć. Czy to niezablokowany, śmiertelny cios, czy niewymierzony skok - nic straconego. I muszę przyznać, że gdyby nie ten patent, gra w Prince of Persia byłaby dla mnie drogą przez mękę. Jeden błąd i spory kawałek do powtórzenia. A nie lubię się w grach powtarzać. Dobrze też, że mamy prawie na każdym kroku save pointy, które swoją drogą są fajnie zrealizowane. Otóż są to takie jakby portale, dzięki którym Książe może zobaczyć, co go spotka w przyszłości. Jest to o tyle fajne, że czasami widzimy różne niepowodzenia i w pewnym sensie daje się nam możliwość zmiany przyszłości. Fajny patent, tylko nieco nie wykorzystany. Podobnie jak i całe te Piaski Czasu, o czym przede wszystkim chciałem napisać. Wszak jedynym ich zastosowaniem jest właśnie to cofanie wszelakich błędów gracza. Boli, że ten pomysł nie został jakoś ciekawiej rozwinięty. Z chęcią zobaczyłbym jakąś złożoną zagadkę, dla której rozwiązania trzeba by pomanipulować czasem. Coś, jak kiedyś w Soul Reaverze - żeby móc przejść gdzieś w świecie materialnym, należało coś zmajstrować w świecie astralnym i na odwrót. Ciągłe kombinowanie, nieco więcej myślenia...

Gra niestety cały czas prowadzi nas za rączkę. Choćby te elementy platformowe. Przykład - znajdujemy się w jakieś dużej sali i na wstępie kamera nam pokazuje, gdzie powinniśmy iść, po czym skakać. Brak tu możliwości zastanowienia się, wybrania swojej drogi, kombinowania. Poprostu idziemy przed siebie bez potrzeby rozplanowania trasy. Szkoda też, że wszelakie skoki, jakie wykonujemy są we pewnym sensie preprogramowane. O co chodzi? Przykładowo, skacząc z poziomu na poziom po filarach czy poręczach, z jednego miejsca zawsze skoczymy w inne ustalone przez autorów gry. Książe poprostu sam leci w wyznaczone miejsce po wykonaniu skoku. Mimo wszystko, patrząc nieco z innej strony, odbieram to jako zaletę. Przez to te elementy platformówki są miłym odpoczynkiem od nieraz wkurzających walk. Podobnie jak wtrącąne tu i ówdzie niewymagające zagadki. Przestawić jakąś skrzynię, pokręcić czymś, ustawić gdzieś wiązkę światła przy pomocy luster... Całkiem fajne, zupełnie nie odkrywcze, intuicyjne, aż chciałoby się gdzieś skorzystać z tej manipulacji czasem. Ale o tym już wspominałem.

[center]Obrazek[/center]

Ja tu narzekam i narzekam, ale w Sands of Time grało się naprawdę przyjemnie. Duża w tym zasługa rewelacyjnego wręcz designu tego świata. Podczas przygody przyjdzie nam odwiedzić przepiękne miejscówki. Jest kolorowo, bajkowo. Na pozytywny odbiór wpływa na pewno świetna oprawa graficzna. To ona tworzy cały urok tej gry. Właśnie chyba Prince of Persia wprowadziła tę modę na miękką, lekko blurrowaną grafikę. Ten zabieg efektywnie potęguje to wrażenie zwiedzania baśniowego świata. Jesli chodzi o dźwięk, to głównie podczas gry towarzyszy nam cisza. Wszak cisza to też muzyka, mi się taki klimat spodobał. Muzyka odpala się tylko w gorętszych czy istotniejszych dla fabuły momentach. I wypada ona miejscami rewelacyjnie. Bardzo fajne połączenie gitarowych riffów i arabskich melodii. Nie podobały mi się za to głosy głównych postaci. Aktorzy wypowiadają swoje kwestię jakoś tak bezuczuciowo, mruczą pod nosem. Tu zdecydowanie wyróżnia się Farah, bo jej voice acting jest beznadziejny. Także pod względem oprawy audiowizualnej jest bardzo dobrze, czasami gorzej, ale częściej bywa poprostu pięknie.

O fabule to generalnie nie ma co mówić. Przez większą ilość czasu gry nie ma jej prawie w ogóle. Na początku mamy pewne wprowadzenie, jasno postawione zadanie, później przez całą grę idziemy przed siebie (mamy jedynie gdzie niegdzie wtrącony wątek Księcia i Farah, ale to nic ciekawego, taki standard) i pod koniec widzimy rozwiązanie. Równie dobrze ta gra mogłaby istnieć bez fabuły. Chociaż końcówka jest nawet interesująca.
Co szczególnie boli w przypadku Prince of Persia: Sands of Time, to czas gry. Znów udało się ukończyć tytuł w mniej niż dziesięć godzin. To już piąty z rzędu? Nie, szósty. Jednak w tym przypadku trochę cieszę się, że tak szybko się skończyło. Pod koniec to ciągłe skakanie, machanie mieczykiem i naciskanie kamiennych przycisków robiło się monotonne. I niestety ostatnią jedną piątą gry przeszedłem bez większej motywacji - byleby tylko skończyć. Nie wiem, czy to źle świadczy o autorach gry, czy to może ja się starzeję i coraz ciężej mnie zadowolić? Ale porównując PoP do takiego RE4, które zaczęło mi się nudzić po ponad piętnastu godzinach? Chyba jednak wina nie leży po mojej stronie. W każdym bądź razie Sands of Time poza tymi niecałymi dziesięcioma godzinami gry (wg wskazań licznika, było to niecałe dziewięć i pół godzinki) nie oferuje nic więcej. Nie ma po co do niej wracać, może jedynie żeby pobawić się przez kilkanaście minut oryginalną Prince of Persia. Ja tam na razie nie planuję powrotu do tej gry. Nie widzę nawet sensu zaczynać jej od nowa. Jeżeli inne krótkie tytuły, które ostatnio kończyłem, mogą przyciągnąć wyższym poziomem trudności (God of War i Black), kilkoma różnymi zakończeniami (Silent Hill 2), pozorną nieliniowością (Fahrenheit) czy dodatkowymi trybami gry (Black Monday), tak PoP nie oferuje praktycznie niczego. Stąd ocena taka, jaka jest.
Przyjemna, przepiękna gra, satysfakcjonująca, miejscami irytująca, pełna niewykorzystanych pomysłów, ale krótka i dość schematyczna. Mimo wszystko polecam, warto zagrać, ale cudów się po niej spodziewać nie można.

[center]Grafika: 9; Dźwięk: 8; Ogółem: 7,5[/center]
Ostatnio edytowano N lis 16, 08 14:37 przez Gillian, łącznie edytowano 2 razy
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez uci » Cz wrz 11, 08 11:49

[jeszcze spoilery]

Ale własnie chodzi o to że tutaj nie ma żadnych robotów, AI jest niczym Patrioci w MGS2, pojawili się (narodzili) i zyskali samo świadomość, ale nie mają szans w otwartym starciu z ludźmi, potrzebowali czegoś do wybicia się, brakowało im Boga, mocy i siły, stąd własnie cyborg postanowił zdobyć cała tą moc by dac szanse swojemu gatunkowi. Ta idea mi się bardzo podobała, ale przyznam ci jedną racje, ogromnie szkoda że nie pojawił się jako 4ta strona konfliktu, tylko własnie jako agatha, ale z drugiej strony pokazywało jak potrafią się oni (AI) kamuflowac między ludźmi.
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Postprzez Gillian » Cz wrz 11, 08 12:04

uci napisał(a): AI jest niczym Patrioci w MGS2, pojawili się (narodzili) i zyskali samo świadomość, ale nie mają szans w otwartym starciu z ludźmi, potrzebowali czegoś do wybicia się, brakowało im Boga, mocy i siły, stąd własnie cyborg postanowił zdobyć cała tą moc by dac szanse swojemu gatunkowi.

Tylko, że to są raczej domysły, ta geneza, której mi brakowało w grze. I pewnie conieco byśmy się o tym dowiedzieli, gdyby gra nie była w pośpiechu kończona.


No i oczywiście wiem, że tu nie chodzi o same roboty, tylko o pojawienie się najbardziej banalnego rozwiązania - robota, cyborga, czyli materialnej postaci tej AI.
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez SALADYN » Cz wrz 11, 08 12:24

twilite kid mogłeś jeszcze wspomnieć jak wypada Sands of time w pryzmacie następnych części.
Otóż autorzy w kolejnych odsłonach tej gry zgodnie z panującą modą z księcia zrobili madafake który rozwala kolejnych wrogów z palcem w ... uchu , cała ta baśniowa otoczka poszła na grzyby.
Dla mnie ta gra zasługuje na stabilne 9 , niepasowała mi w niej tylko ta trochę chaotyczna i monotonna walka o której wspomniałeś (walnij kolesia , przeskocz przez niego i nabij na sztylet , powtórzyć sześć razy) , gra wylądowała na półce razem z resztą gier i na pewno do niej kiedyś wróce.
Avatar użytkownika
SALADYN
I was made to fight. I AM a gun
 
Posty: 10247
Dołączył(a): Cz maja 29, 08 09:53

Postprzez uci » Cz wrz 11, 08 12:25

no tak, idea może wrzucona na szybko, albo za szybko, ale po to jesteśmy my gracze by dopisać sobie czasem te brakujące wątki i genezy na podstawie informacji które zbierzemy w grze. ten brak wyjasnienia wszytskiego do końca takze mi się podobał. Zostaje cos dla nas do przemyślenia.

Druga sprawa dla mnie cyborg był zmaterializowaną informacją, jakby formą energii.
Avatar użytkownika
uci
Uber Big Boss
 
Posty: 8409
Dołączył(a): Cz lut 23, 06 14:05
Czytam: MGS:Guns of the Patrits - Project Itoh

Postprzez Gillian » Cz wrz 11, 08 12:41

SALADYN napisał(a):twilite kid mogłeś jeszcze wspomnieć jak wypada Sands of time w pryzmacie następnych części.

Grałem tylko krótką chwilę w dwójkę i średnio mi się spodobała. Właśnie przez to, że straciła wiele z tej baśniowości i wydawała się bardziej naparzanką niż platformerem. Taki pierwowzór God of War.

Także nie mogę z czystym sumieniem napisać, jak częśc pierwsza wypada na tle innych.


uci napisał(a):po to jesteśmy my gracze by dopisać sobie czasem te brakujące wątki i genezy na podstawie informacji które zbierzemy w grze. ten brak wyjasnienia wszytskiego do końca takze mi się podobał.

Tylko że w kwestii AI nic nie było wyjaśnione, żadnych informacji praktycznie na ich temat nie zgromadziliśmy! Pojawili się znikąd i jedyne, co o nich wiemy, to to, że chcą zgładzić ludzkość. Dla mnie brzmi to BANALNIE.
A żeby móc się zastanawiać nad genezą tej AI, tak jak mówisz, trzeba by najpierw zagrać w MGS2 i obejrzec GITS : ).
Avatar użytkownika
Gillian
Uber Big Boss
 
Posty: 8740
Dołączył(a): Wt maja 08, 07 22:30

Postprzez Gac666xx » Cz wrz 11, 08 12:58

Ja mam zaś na odwrót. Warrior Within jest boski, a piaskami mi sie chce wymiotować. Two Thrones wrócił do korzeni i też nie skończyłem, z drugiej strony 2 i 3cia część jest dla masochistów, bo poziom trudności jest niemały...ale w sumie to może i moja wina, bo nie miałem wtedy pada do Xbox'a tylko innego.

Jednakże mnie bardzo się podobał WW z racji tego, że podszedł do baśni o Arabskich nocach z zupełnie innej perspektywy. Mrocznej, brutalnej i nie przejaskrawionej.
What the frag ya lookin' at huh?
Gac666xx
Big Boss
 
Posty: 3036
Dołączył(a): So cze 09, 07 13:34

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Gry i Konsole

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron