[ Wysłany: Sob Lis 29, 08 21:20 ]
[ http://ja.gram.pl/twilitekid/30 ]
Hey, Furball!
Znów mam podobny problem. Ukończyłem tytuł, który mną poturbował i zabieram się kilka tygodni do napisania o nim kilku słów. I rzeczywiście będzie to kilka słów, gdyż w porównaniu z innymi tekstami, ten jest raczej skromny objętościowo. Bo w sumie nie lubię sypać samymi superlatywami :).
Z Okami miałem pewien problem. Na początku nie byłem chyba w stanie zrozumieć, o co w niej chodzi. Złe wrażenie zrobiła na mnie ogólna infantylność. Język, jakim posługują się niektóre postaci, zwłaszcza pewien nasz malutki kompan, odpychał mnie skutecznie. I nawet przepiękny design, grafika, muzyka niebyły w stanie zmienić mojego odbioru. Byłem, delikatnie mówiąc, zawiedziony. Nawet taki całkiem liniowy system rozgrywki, totalnie uproszczone elementy RPG, powodowały, że nie byłem w stanie usiąść do Okami na dłużej. A piszczące pseudo-głosiki bohaterów wcale nie pomagały.
Tak sobie męczyłem ten tytuł przez wakacje zrobiwszy może 15 godzin gry. Kiedy nastąpił przełom. Nawet nie wiem, co zmieniło moje nastawienie, który element. Może to takie momentalne objawienie? Odblokowanie? Świat Amaterasu wciągnął mnie na dobre. Następne 40 godzin minęły niezauważenie. Choć i tak nie zdobyłem wszystkiego i nie odkryłem tego, co było do odkrycia.
Ciężko mi podejść jakoś sensownie do podsumowania mojej przygody w tym baśniowym świecie. Powiem może, że gra się tak, iż myślisz sobie zachwycony jakimś genialnym elementem, że już nic cię nie zaskoczy. A tu nagle siup! Panowie z Clover znów czymś zmiażdżyli. Czy to piękny widoczek (nie zapomnę chyba nigdy zejścia pod wodę, ale nie zespojluję), czy jakaś dziwaczna akcja. Czy jeszcze dziwaczniejsza akcja :). Okami jest pełna niespodzianek! Gdy miną pierwsze rozczarowania, gra się z opadniętą szczeną ;). I do samego końca. A rozwiązanie właściwie głównego wątku, kiedy są podsuwane pewne odpowiedzi, kiedy człowiek sobie myśli "niee... to byłby jakiś total" i rzeczywiście - jest total... I już nie przeszkadza tak ta infantylność, lekka głupkowatość, naiwność, pozorna prostota rozgrywki. Można się przyzwyczaić. Taki urok tego ich świata.
Gra jest ogólnie łatwa, a nawet kiedy coś nie wychodzi, ułatwia jeszcze bardziej. Mi takie rozwiązanie się spodobało. Podróżuje się przez to całkiem bezstresowo, przyjemnie. W końcu jest się boginią, więc za trudno być nie powinno :). Nie będę się rozpisywał o niuansach rozgrywki, bo o pędzlu wie każdy. Powiem tylko, że ciekawych patentów mamy tu mnóstwo, czasami trzeba nieco pomyśleć, użyć odpowiedniej techniki, ale z reguły rozwiązania zaraz są podsuwane. Taki charakter gry i w sumie jej za to nie winię. Ogólnie jest bardzo przyjemnie i tak dość intuicyjnie. Napiszę jeszcze, jak te techniki rzeczywiście oddziałują na otoczenie! Niby jest to jakoś uproszczone, ale jeśli siedzimy sobie na liściu liliowym pływającym po wodzie i powiejemy wiaterkiem, to rzeczywiście popłyniemy. Wrażenia z pierwszych prób i zabaw z nowo odkrytymi technikami są wręcz nie do opisania :).
W pewnym momencie stwierdziłem, że pomimo różnic stylistycznych i tych gameplayowych, Okami przypomina mi Beyond Good & Evil. Może pod względem prowadzenia rozgrywki. Ale chyba najbardziej przez wzgląd na współczynnik genialności :). I ostatecznie stwierdziłem, że pomimo moich zachwytów nad BG&E, jednak Okami jest dla mnie lepsze. Choć to generalnie nie ma znaczenia. Grało się w przygody Białego Wilka znakomicie, pograłoby się nawet i dłużej, ale w pewnym momencie pojawił się cień znużenia i chciałem ją już skończyć. Aczkolwiek blisko 55 godzin to i tak wynik w pełni satysfakcjonujący. Kiedy inne gry nudzą po 10, Okami w tym czasie nie pokazuje nawet części swego prawdziwego oblicza, a mimo wszystko wciąga :).
Czego brakuje do ideału? No, jak już wspomniałem, początkowe niezrozumienie klimatu mnie trochę zmyło z tropu. Infantylny, naiwny klimat został do samego końca, ale okazało się, że pasuje do tego typu gry. Poza tym historyjka, pomimo tego, że bardzo wciągająca, przyjemna, wcale nie jest jakaś odkrywcza i wydaje się mocno przewidywalna. Ale to nie jest jakaś wielka wada. Ważne, że klimat powala, że zaskakuje na każdym kroku. A wspaniała oprawa dopełnia obrazu całości. Technicznie może grafika nie jest najwyższych lotów, ale design, filtry, kolorystyka zabija ;). Podobnie jest z muzyką, chwytliwe orientalne melodie budują idylliczną atmosferę gry. Sama muzyka miejscami przypominała mi utwory z obu części Shenmue. Podobne odczucie miałem przy okazji BG&E, a to coś musi znaczyć :). Szkoda tylko, że głosy postaci załamują. Ja wiem, że pełen dubbing to byłoby za wiele, ale chyba dało się te pipczące głosiki inaczej nagrać...
Ach na zakończenie powiem tylko tyle, iż jest to jeden z najlepszych tytułów, w jakie grałem w ostatnich latach i najlepszy od bardzo długiego czasu! Polecam :).
9,5
____________________
[ Dodano: Pią Gru 12, 08 00:14 ]
[ http://ja.gram.pl/twilitekid/32 ]
Happy Birthday to you...
Do
Silent Hill 3 zbierałem się od czasu jej premiery, czyli już ponad 5 lat. W pewnym momencie zrezygnowałem, zapomniałem o niej. Jednak postanowiłem zaliczyć trzecią dużą odsłonę horroru po przypomnieniu sobie genialnej dwójki, która po raz kolejny ostatnio zrobiła na mnie piorunujące wrażenie.
Po fabularnym spinoffie w postaci chorej podróży Jamesa Sunderlanda, wracamy do wątku zapoczątkowanego przez rewelacyjny pierwowzór. Silent Hill wydana blisko 10 lat temu na PlayStation wgniotła mnie w fotel. Była przerażająca, klimatyczna, tajemnicza... Początkowo, zaraz po zaliczeniu dwójki, wciąż uważałem ją za tą lepszą (choć teraz sądzę inaczej). Absolutny klasyk, jedna z najwspanialszych gier wydanych na szaraka. Cieszyłem się z powodu powrotu do historii Harrego Masona, nawet mając na względzie opinie, jakoby trzecia część Silent Hill "zwolniła" pod względem fabularnych zawiłości, postawiła bardziej na akcję, utraciła nieco ze swej enigmatyczności, specyficznego klimatu.
Rzeczywiście, jakieś zmiany odczułem już na początku. Gra wrzuca nas w wir akcji, a niewiele "mówi". Potem dopiero dostajemy kilka wskazówek, nakierowujących nas na to, co się wokół dzieje. Wprawdzie poprzednio również nie byliśmy do końca świadomi wydarzeń, jakkolwiek miałem wrażenie, iż gra fabularnie rozwija się równomiernie. Tym razem byłem wręcz w szoku. Prawda - znów całość gameplayu opiera się na eksplorowaniu pomieszczeń, jednak teraz wydało mi się to niezmiernie męczące! Po początkowych fragmentach gry dostajemy jakieś fabularne wprowadzenie w postaci filmiku, wiemy co mamy robić. I robimy - około dwie-trzy godziny gry, prawie zupełnie bez popychania historii naprzód! Kilkukrotnie myślałem sobie, że jeszcze tylko ta lokacja, to pomieszczenie... Wyjdę na zewnątrz, do miasta, zobaczę jakiś filmik, fabuła zostanie popchnięta. Ale nie, trafiamy do kolejnego kompleksu, z którego musimy się wydostać. I tak kilka razy! Na ulice wyszedłem po ponad 3 godzinach czystego gameplayu! I dopiero WTEDY zaczęło się coś dziać. Szkoda, że nie długo, ale o tym za chwilę.
Zmęczyło mnie to potwornie. Zwłaszcza, że tym razem rzeczywiście gra stawia bardziej na akcję. Zagadki są prostsze, może nawet nie pod względem złożoności, ale jest ich mniej i są mniej tajemnicze, nie zapadają w pamięć. Poza tym ten sam schemat już zaczął męczyć - poszukaj kilku przedmiotów, złóż je w jedną całość, użyj, czasami użyj mózgu. Ale za samym faktem skupienia się na akcji, idzie coś jeszcze. Gra jest straszna. Przerażająca. To najstraszniejszy Silent Hill z tej trójki, w jaką miałem okazję grać. Kilka motywów zapamiętam na długo. Jak ten w pewnym pomieszczeniu z lustrem - chyba najbardziej przerażająca, szokująca scena, jaką widziałem gdziekolwiek. Chyba dlatego, że na dobrą sprawę interaktywna. Rzeczywiście tu można się wczuć w postać i bać się o jej zdrowie. Już nie wspominam nawet o tym, iż na psychikę zabójczo działa słaba widoczność, niepokojące dźwięki, bo to już silenthillowy standard. Tylko tym razem poprzeczka została podniesiona jeszcze wyżej.
Co boli szczególnie w tej grze to fakt, iż kiedy zacznie się coś dziać, dzieje się szybko i szybko się kończy. Za szybko. Mam wrażenie, że wspomniany wstęp zajął połowę czasu gry. A na pewno połowę czasu gameplayu (bo znów licznik wskazuje na czas spędzony na czystej rozgrywce, pomijając filmiki itp). Tak, Silent Hill 3 po obejrzeniu zakończenia wskazywał czas 5:31. Włączając filmiki, czas, który "straciłem" powtarzając kilka fragmentów po śmierci postaci, czytanie różnych wskazówek, materiałów i jakieś tam bieganie po inwentarzu (choć nie wiem czy to timer zliczał...) gra mogła mi zająć ponad siedem godzin, nie więcej niż osiem. Mało. Żałośnie mało, bym powiedział. Myślałem po tym "wstępie", że będzie to gra dłuższa, niż poprzedniczki. Takie powinny być rozsądne proporcje. Z drugiej strony powiem, że to dobrze dla nerwów, bo niby nie śpieszyłem się specjalnie z grą, ale bywało, że już nie mogłem wytrzymać napięcia i uciekałem, chciałem ją czym prędzej skończyć.
Ile jest Silent Hilla w Silent Hillu? Mam wrażenie, że za mało. Wręcz wydaje mi się, że klimat gdzieś czmychnął. Z jednej strony dobrze, że autorzy coś chcieli zmienić, ale jednak zmienili chyba nie tam gdzie trzeba. Bo tym razem nie pobiegamy za wiele po miasteczku. Brakowało mi tej charakterystycznej mgły, wszechobecnej pustki. Mamy praktycznie jedną, może dwie okazje by pobyć w otwartej przestrzeni przemieszczając się z jednej lokacji do innej. Więcej tym razem jest zamkniętych kompleksów, do których przechodzimy kolejno bezpośrednio. Szkoda też, że tych miejsc jest jakoś za mało, w dodatku powrócimy na dłużej w jedno znane z dwójki miejsce. Niby miło, ale szkoda, że wszystko wygląda tak samo. Natomiast rewelacją są małe "powroty" jedynki. Nie chcę spoilować, ale kilka elementów przywitałem z ogromnym uśmiechem. Przede wszystkim jeden, byłem w małym szoku, kiedy to zobaczyłem. Właśnie dla tych drobiazgów warto przejść trójkę po zagraniu w jedynkę. Bo fabułę można zrozumieć po przeczytaniu opisów. Klimatycznych powrotów się nie da. Zwłaszcza kiedy z pewnymi rzeczami wiąże się sentyment.
Jeśli już jestem przy fabule i całej tajemniczej, enigmatycznej otoczce serii. Twórcy lekko pokpili sprawę. Pisałem już o tym, że filmików tu mało. Generalnie treści jest mało. Wszystko wydaje się raczej oczywiste, wiemy jaki związek dana postać ma z całą historią. Bohaterowie wydają się nieco płytcy. Może to też kwestia tego, iż jest to powrót do tematyki kultów religijnych, omija się tu penetrację ludzkiej psychiki. W każdym razie zawiodłem się. Prawda - jest to kontynuacja jedynki, na szczęście nie miesza za bardzo w tamtej historii, nawiązuje po prostu. Nie odczułem, by obdzierała ją z jej tajemnicy. Ale kiedy każdy poprzedni Silent Hill wiązał się z godzinami przemyśleń, analizy różnych, wydawać by się mogło, niepasujących do siebie elementów, tutaj raczej wszystko jest jasne i niestety przewidywalne. Coś się popsuło. Chociaż mimo to historia jest wciągająca, ale już nie tak głęboka. Najbardziej boli mnie to, że bohaterowie nie są już tak tajemniczy, Silent Hille z reguły kojarzyły mi się ze świetnie wykreowanymi postaciami. Choć tu też mamy dość chłodnego Douglasa, któremu nie wiadomo co chodzi po głowie, lekko niezrównoważonego Vincenta czy fanatyczkę Claudię. Ale od początku już wiemy jakie te postaci będą. Brak mi tu takich postaci jak Lisa, Laura, Angela czy choćby sympatyczna Cybil (a właśnie, dlaczego najciekawsze w Silent Hillach są postaci kobiece? dobry temat na wpis :) ). W tym przedstawieniu główną rolę odgrywa Heather i to na niej skupia się cała uwaga.
Jeszcze wspomnę nieco o oprawie. Cały świat podniecał się grafiką. A ja powiem, że mając na półce świeżo zakupionego X360, wracałem do SH3 bez żadnych zgrzytów. Cieniowanie obiektów, gra świateł i cieni - najwyższy peesdwójkowy poziom i absolutna czołówka. Poza tym ten Silent Hill jest dużo bardziej kolorowy. Wprawdzie te kolory nie psują klimatu, nadal jest brudno i obleśnie, ale zdarza się, że coś jest nieco bardziej zielone czy pomarańczowe, a mniej szaro-bure :). To chyba dobrze, nie uznaję tego za czynnik burzący ciemną atmosferę. Modele postaci to również najwyższa półka. Rewelacja, dbałość o szczegóły poraża, a wygląd włosów jest o wiele bardziej realistyczny niż w takim Mass Effect! Poza tym zauważyłem, że zniknęły prerenderowane wstawki. Silnik graficzny poradził sobie z oddaniem pozawerbalnych wyrazów emocji bohaterów. Jest paskudnie i pięknie paskudnie, obleśnie, ale na jeszcze wyższym poziomie, niż wcześniej. Otoczenie sprawia wrażenie, jakby tkliło się w nich życie, rzeczy martwe obrastają niczym żywym ciałem. Daje to nieziemski efekt!
Muzyka znów stoi na wysokim poziomie, wiele chorych ambientowych, noisowych motywów powtarza się na dobrą sprawę z poprzednich odsłon, dostaliśmy nawet swoisty remake głównego motywu jedynki. Na uwagę zasługuje fakt, iż pojawiają s ię wokale w kilku utworach! I w ogóle nie przeszkadzają, nie gryzą się, znakomicie uzupełniają same instrumentarium, które tym razem zdaje się podążać nieco w stronę trip-hopowych klimatów. Jestem za ;). Głosy postaci znów brzmią tak, jak powinny, nieraz nienaturalnie sztucznie, ale pasuje mi to do silenthillowej atmosfery. Brzydkie już nieco i trochę archaiczne są niektóre dźwięki, jak odgłos tupania, pluski wody i inne tego typu. Jednak cała oprawa dźwiękowa po raz kolejny zachwyca.
Jak ja mogę podsumować Silent Hill 3? Mimo całego genialnie zrealizowanego straszenia, mimo stojącej na najwyższym poziomie prezentacji, mimo nawiązań fabularnych do jedynki, nie jest to godny następca dwóch poprzednich odsłon serii. Niestety. To nie ten poziom. Może to te kwestia, że w sumie po raz trzeci dostajemy to samo, że zmiany zaszły nie tam gdzie trzeba. Mniej tu myślenia, więcej akcji, przy zachowaniu tej samej, identycznej mechaniki gry. To trzeba było zmienić. Ucierpiał klimat, ucierpiała silenthillowa głębia. Kiedy tamte gry się naprawdę przeżywało, trawiło się długo po ukończeniu, kiedy siadały na psychice, ta okazuje się "tylko" bardzo strasznym horrorem z nienaiwną, spójną, ale dość przewidywalną fabułą. Świetna gra, ale mimo wszystko gra. Krótka gra. Bardziej gra, aniżeli powalająca historia. A po czwórkę nieprędko sięgnę. O ile w ogóle sięgnę.
8,0