Po pierwsze, usunęli pieszą eksplorację terenów na rzecz stylu bardziej visual novel (gadające głowy), przez co cierpi na tym immersja (w tej grze to akurat bardzo ważne). Po drugie, ważniejsze, wprowadzono mnóstwo zmian w systemie z części czwartej, zostawiając mnóstwo elementów z trójki (np. ograniczenie dostępnych rodzajów broni dla MC przy zostawieniu trzech typów obrażeń fizycznych), przez co gra się po prostu gorzej. No i po trzecie, dodano możliwość wyboru płci bohatera, gdzie wybór postaci żeńskiej jest tylko pretekstem dla ton fanservice'u. Najlepszą, a zarazem najbardziej spójną paczką jest nadal wersja FES na PS2, która chyba dostępna jest też na PS3 jako PS2 Classic (na pewno w USA).
Saladin01 napisał(a):Obarczają otoczką, która kłoci się z Twoim światopoglądem? Dalej widzę w tym problem osobisty. Do tego dochodzi kwesta unikania pewnej tematyki przez kulturowe różnice dzielące odbiorców. Japończycy nie muszą podzielać chrześcijańsko-centrycznego sposobu patrzenia na świat, co paradoksalnie, czyni ich punkt widzenia bardziej niezależną optyką przez nie stawianie się po żadnej ze stron. I dalej, nie mówiąc z środka religii, umożliwiają jej krytykę. Ten sam charakter myślenia przejawia się na przykładzie dziesiątego i dwunastego finala. Konstruując fikcyjne systemy wierzeń realizują krytyczny punkt spojrzenia na religie rzeczywiste co jak widać jest możliwe bez odwołań bezpośrednich, nachalnego wymieniania przedmiotu zainteresowania z nazwy.
Widzisz, ale tutaj napisałeś rzeczy, z którymi ja się zgadzam. Ba, rzeczy, które nawet sobie chwalę. Napisałem przecież o tym, że podoba mi się podejście FF10 i FFT (olśnisz mnie co niby było takiego w 12? Zwyczajnie nie kojarzę wątku). To nie jest kwestia tego, że nie zgadzam się z pzredstawionym światopoglądem. Nie zgadzam się z wieloma rzeczami, ale potrafię je zaakceptować i podjąć dyskusję. Problemem z SMT jest raczej to, że tworząc fikcyjne uniwersum i mitologię, osadzone w niej postacie są oparte na prawdziwych postaciach religijnych (okultystycznych bądź mitologicznych), ale na potrzeby przedstawionej ideologii odpowiedniego przerobionych. Licentia poetica, owszem, ale pojawia się pytanie, które jest tutaj kluczem - czy taki YHVH to postać fikcyjna, czy może po prostu judeo-chrześcijański Bóg, którego autor przerobił na potrzeby fabuły czy własnej idei? Jeśli to pierwsze - nie ma problemu. Problemem jest to drugie, bo w takim wypadku można to odbierać jako profanację i fałszowanie wizerunku Boga. Ja wiem, że to problem leżący po stronie odbiorcy. Ja wiem, że to kwestia osobista. To jednak nie zmienia faktu, że prawdopodobnie żadna osoba wierząca nie przeszłaby obok tego tak po prostu obojętnie. W tej sytuacji nie można wymagać od odbiorcy podjęcia rzeczowej dyskusji z przedstawionym punktem widzenia, bo w grę wchodzą emocje zupełnie inne niż te prowokujące do refleksji. To tak jakby dyskusje o orientacjach seksualnych rozpocząć od przyrównania homoseksualizmu do pedofilii, bo komuś się te dwa pojęcia ze sobą kojarzą. Obrażając drugą stronę w ten sposób drugą stronę nie można podjąć dyskusji, nawet gdyby obie strony miały bardzo rzeczowe i trafne argumenty. Trafią one tylko do grona osób, które i tak myślą podobnie. Właśnie dlatego uważam, że są granice, których żaden filozof czy artysta nie powinien przekroczyć jeżeli nie chce by jego przekaz trafił w próżnię.
Wydaje mi się, że na tym możemy skończyć dyskusję i spisać protokół rozbieżności. Obydwaj chyba nasze punkty widzenia przedstawiliśmy dość jasno i nie sądzę by dalsza dyskusja coś do tematu wniosła.