Gillian, jak Ty to robisz, że masz taki szczegółowy kalendarzyk, piszesz post cały rok?

Z jakiegoś dziwnego powodu wolę zacząć od multiplayerów (pewnie dlatego, że mniej).
Counter-Strike: Global Offensive zarządził pod względem włożonego weń czasu – Steam pokazuje już 100h – dla niektórych to totalny casual, dla mnie pewnie jeden z życiowych rekordzistów.
Battlefield: Bad Company 2 wrócił do łask, tym razem na PC. Czasami super zabawa, innym razem festiwal frustracji. Najlepsze i najgorsze w zabawie online. Kiedyś byłem w stanie, ale teraz bez znajomych już nie chce mi się grać. Jak w każdy inny multi.
Dawn of War, tym razem
Dark Crusade, nadal rządzi jako ulubiona strategia ze znajomymi. Kto wie, może przeskoczymy na Warcrafta 3, bo rzygać się już chce.
Wróciłem też na dłużej do
The Old Republic. Gram regularnie z jednym kolegą i różnica między tym, a samotnym szlajaniem się po galaktyce jest ogromna. Wszystko jakoś tak szybciej się rozgrywa, przez niektóre planety przebijaliśmy się w niecałą godzinę, robiąc sam wątek główny.
PayDay gdzieś liznęliśmy ze znajomymi jak rozdawali za darmochę na Steam. Trochę pograliśmy, ale zbyt długie misje, które potrafiły się kończyć porażką po prawie 30 minutach raczej nie zachęcały do regularnych sesji.
Próbowałem też grać w
League of Legends bo koledzy cisną ostro, ale nie mogę się przekonać. Dziwne, bo właśnie w strategiach brakuje mi większego skupienia na pojedynczych postaciach, co tutaj jest centralnym aspektem. Może dlatego, że ta gra to esencja multiplay'era, czyli każdy mecz wygląda w zasadzie tak samo.
Dobra, dosyć o tych wstrętnych substytutach życia towarzyskiego. Zacznę od gier, które już ogrywałem w 2013 ale się przeciągnęły, a potem bez ładu i składu z grubsza
Demon's Souls, nareszcie zaliczone. Ciekawe, czy za kolejnych kilka lat wpadnie platyna. Pewnie nie, bo ile można trzymać serwery

. Btw, ciągle działają!
Batman Arkham City – bawiłem się dodatkowymi mapkami, kampaniami itd. Teraz naprawdę czuję się jak Batman. Potem przerwa bo wyjazd, powrót na święta i wskoczyła platynka – czyli to jednak jest jak jazda na rowerze. Chwilowa satysfakcja była
The Last of Us. Było trochę zabawy z multiplayerem, wyszedł bardzo dobry dodatek fabualrny Left Behind. Zaczęło się też masterowanie i wielokrotne przechodzenie, w tym na najwyższym poziomie trudności (no, teraz już nie, bo dodali kolejny). Póki co zmęczyłem się, ale pewnie wrócę do gry... kiedyś.
Final Fantasy VIII ukończone. Męczyłem się mocno, cierpi na archaizmy i miejscami dziwnie prowadzoną fabułę, ale ostatecznie podobała mi się. Miała piękne momenty, ale za mało na 40h, to na pewno.
The Wolf Among Us. Dobra filmo-gra od Telltale, wątek mógł być lepiej poprowadzony, ale jednak nie czułem się oszukany. Grałem tak jak wychodziły odcinki i zaraz po zakończeniu z marszu jeszcze raz całość w ciągu tygodnia. Z Game of Thrones poczekam.
The Walking Dead Season 2 – dobry sezon, zupełnie inny od poprzedniego, z wieloma zakończeniami. Nawet jeśli coś im nie do końca wychodzi, gry Telltale będę łykać jak pelikan. Tylko może nie na premierę.
Don't Starve – fajna zabawa w survival, ale nie wciągnęła mnie na setkę godzin jak niektórych. Chyba za bardzo brakowało mi jakiegoś celu.
South Park: Stick of Truth. Chyba wszystko było powiedziane. Na pewno zrobię drugie podejście, jak będę miał doła czy coś.
Xcom: Enemy Within – bardzo fajny powrót do gry, dodatek sprawił, że czułem się jakbym grał w sequel, a nie rozszerzenie. Nie mogę się jednak zmusić do powrotu po ukończeniu kampanii.
Batman: Arkham Origins – spoko batmanek, dev miał na sobie dużo presji i myślę, że mogli to spartolić dużo bardziej. Ot taki poprawny sequel. Podobał mi się, ale jednak nie zmusiłem się jeszcze do odpalenia dodatku.
Bastion – mocny początek, wesoła zabawa, świat, muzyka i narracja sprawiły, że gra jest dla mnie ciekawsza niż takie Diablo. Niestety w pewnym momencie trochę mi się odechciało i sobie leży. Niedawno odpaliłem na chwilę, było fajnie, ale dalej nie ciągnie mnie z powrotem. Pewnie wrócę żeby mieć z głowy, bo nie daje mi spokoju.
Mirror's Edge – spoko gra, świetny początek, potem czuć powtarzalność, a levele są coraz gorsze. Mimo wszystko zostawia dobre wspomnienia.
Broken Age – nie wspominałem o jego ukończeniu na forum, chociaż chciałem. Problem w tym, że czułem się jak po ukończeniu epizodu gry Telltale, z tą różnicą, że tutaj ciężko przewidzieć kiedy będzie kontynuacja. Mimo to bardzo dobra, staroszkolna klikana przygodówka. Tylko mało jej, po prostu mało. Pod tym względem jest trochę jak Ground Zeroes.
Jade Empire – myślałem, że mnie wciągnie, bo to jednak Bioware i wschodni klimat. Nie dało rady, zmęczyła i w sumie straciłem zainteresowanie, zapomniałem o niej. Pewnie spróbuję, ale nie cieszy mnie ta perspektywa, więc coś jest bardzo nie tak. Może przez ten system save'ów, bo łatwo stracić całą GODZINĘ gry.
Tomb Raider (reboot) – bardzo fajnie się grało, ale to taka gra, gdzie zdobywanie sekretów i robienie pobocznych zadań bawiło mnie bardziej niż główny wątek.
Tomb Raider Anniversary – poszedłem za ciosem przez niedosyt przygodowych elementów rebootu. Niestety daleko nie ruszyłem, jakaś wczesna sekcja mnie zmęczyła i straciłem sporo progresu. Raczej wrócę, ale nie czuję presji, bo ukończyłem to już sto lat temu na X360.
Terraria – próbowałem grać, ale nie czuję tego. Znowu, jak przy Don't Starve brakuje mi trochę celu, a progresja zbyt wolna jak na mój gust.
Skyrim. Fajne, ale ledwo zaczynam. Nie jestem fanem serii, nigdy nie mogłem się wciągnąć, brakowało mi jakiegoś lepiej napisanego scenariusza, jak np. w erpegach Bioware. Tutaj gameplay jest chociaż dużo lepszy, świat bardziej trafia w mój gust, ale pożerał tyle czasu, że z troski o studia wywaliłem z dysku

. Wróci po zaliczeniach.
Civilization V – eh, gra z gatunku „chciałbym mieć drugie życie tylko dla takich tytułów, bo teraz mimo że spędziłem z nią ze 30 godzin, to czuję, jakbym tylko przejechał po powierzchni”. Wyrzuciłem z dysku, bo każde odpalenie kończyło się sesją do rana. Kiedyś może to zbalansuję.
Outlast – pierwsze wrażenie dobre, ale potem szybko mi się odechciało. Może za szybko po Alienie, a może historia jest zupełnie kiepska. Albo oba.
Splinter Cell: Pandora Tomorrow oraz
Chaos Theory. Pierwsze mnie denerwowało, drugie zachwyciło. Faktycznie, nawet po latach trzeci Splinter mocno daje radę, otwarte levele są super. Mój odbiór został jednak zakłócony a kończenie spowolnione przez:
Metal Gear Solid: Ground Zeroes, ograne na PS3 i PC. To teraz moja ulubiona skradanka, ale szkoda, że tylko namiastka pełnej gry. Poważnie, za każdym razem jak odpalam, ciężko mi się oderwać, mimo że to ciągle jedna mapka. Powiedziałem sobie, że póki jestem w domu, pobawię się konsolą, a na pc pogram jak wrócę do UK... I nie mogę się doczekać.
Killzone 3 – dobry szuter, podobnie jak Resistance 3, tylko z dużo głupszą fabułą. Grałem jakiś czas w 3D, ale rozdzielczość wykłuwa gałki oczne. Move też poszedł w ruch, ale już nawet nie pamiętam wrażeń

.
Ratchet & Clank: Nexus – liczyłem na ciekawszy powrót do tradycyjnej formuły serii po zeszłorocznych dziwolągach. Z jednej strony świetnie się bawiłem, dużo nostalgii, a z drugiej mamy tak tradycyjnie zrobiony sequel, że aż boli.
Beyond: Two Souls – fuj. Szkoda. Scena z bezdomnymi bardzo dobra, ale reszta... fuj.
Alien: Isolation – bardzo dobry horror, świetny klimat oryginalnego filmu, ale jako gra ma kilka rażących mnie problemów. Wolę to jednak sto razy bardziej niż jakiś kolejny klon.
To the Moon – przepiękna, malutka, choć dla mnie wielka gra zrobiona w RPG Makerze. Mogłaby być pewnie filmem i dać lepszy efekt, ale dla mnie jest bardzo ważna jako gra, bo dzięki niej odzyskałem sporo wiary w medium i jego potencjał w wywoływaniu emocji.
Grałem sporo w
Final Fantasy X HD, ale nie ukończyłem, a płytę kolega chciał z powrotem. Chętnie wrócę, może sam sobie sprawię, bo nie zestarzała się

. Tylko te tradycyjne już, wstrętne minigierki mnie spowolniły
Ni no kuni ledwie ruszyłem, mam koło 10h może. Niby fajny ystem walki, klimacik, ale ewidentne skierowanie do młodszego odbiorcy trochę męczy (ciągłe tłumaczenie i instrukcje, argh!).
Rok zamknąłem grając w
Resistance 3. Dobra strzelanina, fajny mechaniczny powrót do korzeni: mamy pasek życia, który za cholerę nam się nie zregeneruje nawet o milimetr i możemy nosić tyle pukawek, ile znajdziemy. Niby fajnie, adrenalina jest, ale ostatecznie tylko dystrakcja. Gra ma coopa, więc przeczuwam, że pod tym względem nabrałaby rumieńców.
Aha, i w sylwka, a potem 1 stycznia u znajomego pograłem najpierw w
Guitar Hero – nie rozumiałem fenomenu, ale jak wziąłem do rąk, bawiłem się rewelacyjnie. Potem odpalił
P.T. Jestem gotowy na powrót do Cichego Wzgórza

Tak podsumowując, to mam nadzieję, że w przyszłym roku będę miał czas na... mniej gier. Mam dosyć męczenia dystrakcji i klonów. Widziałem już wystarczająco dużo. Czas do powrotu do ostrożnego wybierania gier. Zwłaszcza, że powinienem poświęcać więcej czasu na rozwijanie umiejętności niż powiększanie prywatnego katalogu
